Szybsze niż Inter City
Treść
Rozmowa z FRANCISZKIEM KOWALSKIM, hodowcą gołębi "lotowych"
Niedoścignionym zagłębiem hodowców gołębi od lat pozostaje Śląsk. Okazuje się jednak, że rolnicza Miechowszczyzna ma w tej dziedzinie również bogate tradycje. Tylko na terenie miasta jest ok. 20 hodowców tych sympatycznych ptaków; w większości emerytów i rencistów. Dla nich to nie tylko relaks po latach aktywności zawodowej, ale i poważna rywalizacja sportowa.
Jednym z nich jest Franciszek Kowalski zamieszkały na skraju os. Kolejowego w Miechowie. Za jego zabudowaniami - od strony zachodniej - znajdują się już tylko pola i doskonałe warunki do prowadzenia fachowej hodowli i treningu. W gołębniku zlokalizowanym na poddaszu budynku gospodarczego grucha zapamiętale, tnąc od czasu do czasu skrzydłami powietrze, około 40 sztuk rasy "jansen".
- To już tylko część tego, co miałem. Aby startować w zawodach, trzeba mieć co najmniej 80 ptaków - mówi pan Franciszek.
- Kiedy zaczęła się gołębnicza pasja?
- Jeszcze podczas pracy na warsztatach szkolnych w Zespole Szkół Mechanicznych. Niedoścignionym mistrzem tamtych lat i wzorem dla nas był nieżyjący już Tadeusz Palmowski.
- Był pan członkiem Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych najpierw w Krakowie, potem w Wolbromiu. Jak wyglądają takie zawody?
- Są to loty na czas na kilku dystansach; od najkrótszych - 150 kilometrów do tych "maratońskich" - 1000 kilometrów. Najpopularniejsza jest rywalizacja na dłuższych dystansach. Jedziemy np. do Szczecina specjalnym samochodem, chcąc sprawdzić ptaki w locie na 500 km. Tam jest wyznaczony start dla ok. 5 tys. gołębi odpowiednio zaobrączkowanych. Ważne jest, w jakim czasie wrócą one z powrotem do miejsca swego stałego pobytu. Przy sprzyjających warunkach ptaki pokonują 1600-1700 m w ciągu jednej minuty. W ciągu godziny mamy ponad 100 kilometrów, a w ciągu pięciu godzin - 500.
- To ponad dwa razy szybciej niż pociągi Inter City.
- Gołębie po takim locie są bardzo zmęczone. Czasami robią krótkie przystanki, stając się wtedy łatwym łupem. Lepiej, gdy pozostaną zdobyczą drapieżnika, gorzej gdy złapią je ludzie... Przechowywanie w nieludzkich warunkach, więzienie, głodzenie - to dość częste przypadki. Dochodzi do tego szczególnie wtedy, gdy ptaki startują na 1000 kilometrów z Aachen czy Rostocku w Niemczech.
- Jak to się dzieje, że gołębie wracają tam, skąd je wywieziono?
- To już ich "ptasia" tajemnica... Wszystko zależy od umiejętnie prowadzonej hodowli. Do zawodów nadają się tylko gołębie do tzw. "lotowania", okazy silne; słabsze odpadają w "przedbiegach". Jesienią sposobi się do zawodów gołębie starsze, wiosną młodsze osobniki.
- Trudno obiektywnie określić wynik?
- Służy do tego specjalny, zaplombowany miernik długości lotów z graficznym rejestratorem w kształcie niewielkiej skrzynki. Wewnątrz znajduje się okrągła tulejka w kształcie magazynku radzieckiej "pepeszy". Do niej wrzuca się przez specjalny otwór pojedynczy egzemplarz obrączki. Miernik bezbłędnie odczytuje długość pokonanej trasy oraz czas przelotu co do sekundy. Na tej podstawie przyznaje się hodowcom miejsca i nagrody.
- Na półce widzimy kilka metalowych i kryształowych pucharów, godnie wyeksponowanych.
- To już tylko niewielkie pozostałości po tym, co miałem. Wspomnienia z dawnych lat. Dziś, aby hodować wymaganą liczbę gołębi do zawodów, trzeba być zasobnym emerytem. Kaloryczna, wspomagająca karma drogo kosztuje, stąd obecnie jest to już dla mnie tylko hobby. I radość dla wnuczki Kasi, która zawsze pomaga mi w gołębniku.
(Dziennik Polski)
Autor: M i R o
Tagi: Szybsze niż Inter City